Rozstanie jest naszym losem.
Spotkanie naszą nadzieją...
Wszyscy mają chwilę, w których chcą zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Uciec i nigdy nie wrócić. Dlaczego? Bo nie doceniamy wielkiego daru, jakim jest życie. A przecież nic nie dzieje się bez powodu. Wszystko po to, żeby udowodnić ile ten ktoś dla nas znaczy. Jak bardzo go kochamy lub potrzebujemy. Śmierć bliskiej osoby to drastyczne przeżycie, którego nikt nie chce doświadczyć. Wtedy ludzie bardzo często popadają w depresje lub nałogi. Tak samo było w przypadku Marco...
Podszedł do butli i napełnił plastikowy kubek wodą. Od kilku dni nie robi nic innego. Przemierza samotnie odległość od sali do holu głównego. Był przy niej dwadzieścia cztery godziny na dobę, by mógł ocierać jej łzy. Miał zamiar spędzić razem z nią te ostatnie chwile jej życia.
Oparł się o bladą ścianę. Już nic się nie da zrobić.
Leżała na zielonym łóżku i wspominała chwile, których już nigdy nie przeżyje. Jej ciało z dnia na dzień traciło blask. Wpatrzona w biały sufit myślała o nich. Nie da się ukryć... Czas za szybko ją ściga, stanowczo za szybko.
Wszedł do szpitalnej sali, usiadł obok niej i złapał ją za rękę. Jej powieki stawały się coraz cięższe, a oddech coraz bardziej nierówny.
- Kochanie, potrzebujesz czegoś?- zapytał, a Francessca pokręciła przecząco głową i delikatnie się uśmiechnęła. Chciała mu w ten sposób dodać otuchy.
-Marco... Odchodzę.- wyznała z bólem serca. Chłopak położył się obok niej.
-Niedługo się spotkamy.- oznajmił.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.- powiedział i mocniej ścisnął jej dłoń.
-Zawsze razem.- oznajmili równocześnie. Na te słowa po raz ostatni się do niego uśmiechnęła. Nagle monitor wskazał linię prostą. Odeszła szczęśliwa, bo on był przy niej. Był dla niej. Nachylił się nad nią i pocałował jej zimne i niemalże fioletowe wargi, po czym gorzko zapłakał.
Dzisiaj mija dokładny miesiąc od jej śmierci. Wszystko się zmieniło... I on się zmienił. Swoje smutki i troski zaczął topić w alkoholu. Butelka stała się jego najlepszym przyjacielem. Od jej pogrzebu nie wychodził z domu, bo światło dzienne za bardzo go raziło. Przestał spotykać się ze swoimi przyjaciółmi. Po prostu... Wszystko straciło dla niego sens.
Teraz siedzi na ziemi i czyta jej pamiętnik:
„Marco… Najpiękniejsze słowo na świecie!
Dzisiaj po raz pierwszy mnie pocałował i życie nagle nabrało sensu. W końcu
ktoś mnie będzie kochał i mam nadzieję, że resztę życia spędzę u jego boku.”
Brunet podniósł jeden kącik ust na wspomnienie tamtego dnia. Wziął do ręki zdjęcie, które przedstawiało ich.Przerzucił kartki niebieskiego notatnika na ostatnią stronę i zagłębił się w słowach.
"To już potwierdzone. Mam raka. Za parę miesięcy pożegnam się z życiem, a co gorsza... Z Marco."
Nie wytrzymał i rzucił zeszyt o ścianę.
-Czemu ona, a nie ja?!- krzyknął spoglądając w górę. Jednak nie usłyszał odpowiedzi na swoje nurtujące pytanie. Zrezygnowany i wyczerpany zasnął.
Wsłuchiwał się w głuchą ciszę. Nagle pomieszczenie rozjaśniło ostre światło. Spojrzał w drugim kierunku i ujrzał...
-Fran? To ty, kochanie?
-Marco, dlaczego to robisz?
-Dlaczego co robię?
-Alkohol nie załatwi wszystkich twoich problemów. Musisz iść na przód.
-Nie chcę bez ciebie. Nie chcę i nie mogę.
-Pamiętasz co mi obiecałeś cztery tygodnie temu?- zapytała, a po jego przytaknięciu kontynuowała dalej.- Wierz i żyj.
-Nie, Fran! Nie zostawiaj mnie! Proszę...
Obudził się zalany łzami i zimnym potem. Ten sen wyjaśnił mu wszystko.
Żeby wróciły te dni, kiedy uśmiech
był na twarzy… Żeby
spokojnie zasypiał i znowu zaczął marzyć...
Dobrywieczór ;D
To ostatnia część tego opowiadania. Pozwólcie, że pozostawię go bez komentarza.
Niedługo zaszczycę Was nowym OS. Równie nudnym.
Na razie bywajcie. Do następnego ;33
Kocham Was,
Patrycja Verdas ;***